Публикации
"Алина Кашлинская. Разговор" (интервью интернет-порталу Gazeta.pl на польском языке, 08.09.2024)
Kilka dni temu wygrała pani jeden z najważniejszych turniejów szachowych – FIDE Grand Prix, organizowany przez Międzynarodową Federację Szachów. I to – prawie dosłownie – z dziesięciomiesięcznym synem na rękach.
Niedosłownie – podczas samych rozgrywek Antosiem opiekowała się moja mama (śmiech). Bardzo mnie cieszy, że udało mi się rozegrać dobry turniej w nieco odmiennych warunkach niż dotychczas. Wcześniej na turniejach miałam ścisły harmonogram dnia: pospać 10 godzin, później zjeść dobre śniadanie, zrobić trening, odpocząć przed partią. Teraz, odkąd mam synka, śpię z przerwami, a harmonogram dnia nie istnieje. Żartuję, że najwyraźniej im gorzej śpię, tym lepiej gram.
Jest pani obecnie najlepszą polską szachistką i trzynastą na świecie. Na czym opiera się mistrzostwo?
Na strategii, kreatywności, intuicji, zdolności do szybkiego liczenia ruchów przeciwnika. Różne możliwości debiutów [debiut to pierwszych kilkanaście ruchów zaczynających partię– red.] są dokładnie opisane. Dlatego początek rozgrywki opiera się w dużej mierze na znajomości klasycznych otwarć z innych partii: to trochę "podręcznikowa" część szachów.
Dalsze części gry, czyli gra środkowa i gra końcowa są już intuicyjne. Zwycięstwo zależy od tego, na ile ruchów w przód jesteśmy w stanie przewidzieć grę. Przewiduję najlepszy wariant dla przeciwnika, potem swój, kolejny przeciwnika i tak dalej.
Ile to jest ruchów w przyszłość?
Kilka, czasem dziesięć.
Dziesięć?!
To w wypadku, kiedy inicjuję długą wymianę figur. Zanim tak się zaryzykuje, trzeba być pewnym, czy na końcu jest mat. Zazwyczaj wystarczy przewidzieć dwa–trzy ruchy do przodu. Ale to muszą być te ruchy. Trzeba zobaczyć wiele wariantów: jaki przeciwnik będzie mieć plan, jaką będzie mieć obronę i jak temu przeciwdziałać.
Jak to możliwe? W szachach już po dwóch pierwszych ruchach możliwych jest 400 kombinacji na szachownicy. Jeśli przewiduje się trzy swoje ruchy i trzy ruchy przeciwnika, to trzeba zobaczyć tysiące wariantów.
To jest trochę takie skanowanie możliwości. Niektóre warianty przelatują przez głowę... a inne mi zostają. Niektóre ruchy się po prostu widzi. Czasem są ruchy oczywiste, na niektórych trzeba się skupić i przez 30 minut "liczyć" różne warianty. Im bardziej ruchy są zaskakujące dla przeciwnika, tym lepiej. Jeśli przeciwnik będzie spędzał za dużo czasu na liczeniu ruchów, wpadnie w niedoczas. Nie będzie w stanie przewidzieć wszystkiego i zacznie popełniać błędy.
Mówiła pani o strategii. Jak można mieć strategię na całą grę, kiedy jest tak skomplikowana?
Jest wiele strategii, ale odpowiem na przykładzie: przeciwnik ryzykuje w debiucie, licząc na szybki atak. Jeśli uda mi się go odeprzeć, to będę miała przewagę i będę mogła ją wykorzystać w dalszej części partii. Trochę jak np. w piłce nożnej – za szybko atakując, możemy nadziać się na kontratak. Dobrze jest jak najszybciej zauważyć, na co przeciwnik gra.
To znaczy?
Podam jeszcze jeden przykład. W partii finałowej o Grand Prix w debiucie dałam przeciwniczce szansę zrobić remis, żeby zobaczyć, o co jej chodzi w tej partii. Mnie remis pasował, ale ona nie poszła na to, wiedziałam więc już, że będzie walka. W pewnym momencie przeciwniczka chciała mnie ograć i zagrała agresywnie, podczas gdy obiektywnie miała ciut gorszą pozycję i powinna starać się o wyrównanie, zamiast walczyć o przewagę.
Ten turniej był dla pani ważny.
Tak, to zwycięstwo bardzo smakuje. Mimo że minęło parę dni od powrotu, mam jednak wrażenie, że Tbilisi było bardzo dawno temu. Znów wpadłam w wir obowiązków rodzinno-życiowych, ale jestem dumna z poziomu szachowego, jaki udało mi się zaprezentować.
Gdzie odniosła pani pierwsze poważne zwycięstwo?
Gram w szachy od szóstego roku życia. Pierwszy poważny sukces odniosłam cztery lata później, kiedy zostałam wicemistrzynią Europy w mojej kategorii wiekowej.
Jakie to było doświadczenie dla dziesięciolatki?
Dziwne. Nie pamiętam tego dokładnie, ale turniej zaczęłam nie najlepiej i czułam, że nie ma sensu liczyć na medale. A później się spięłam i wygrałam pięć partii z rzędu. Wróciłam do szkoły wyprostowana, bo wróciłam z Europy, z medalem. Taka dziecięca duma. Ale to było chwilowe uczucie. W tym czasie bardzo dużo pracowałam. Wiedziałam, że żeby osiągnąć kolejny sukces, muszę się skupić, usiąść przy szachownicy, analizować partie i ćwiczyć. Wtedy bardzo lubiłam szachy i byłam w nie ogromnie wkręcona.
"Wtedy" lubiła pani szachy?
Był moment, kiedy chciałam je rzucić. Miałam 17 lat, kończyłam szkołę i byłam bardzo sfrustrowana. W pewnym momencie moi koledzy wyskoczyli w rankingu na 2500 punktów i wyżej [w szachach istnieje system punktacji, bazujący na wynikach rozegranych partii z innymi szachistami klasyfikowanymi w rankingu - red]. Ja nie mogłam przebić poziomu 2350 punktów. Jakby coś się nagle ze mną stało w wieku 14–15 lat, mimo że pracowałam równie ciężko jak oni. Granie na średnim poziomie mnie nie bawiło. Chodziło mi o wygrywanie, o te sportowe emocje, o walkę. Uznałam, że skoro nieźle mi idzie w szkole, to może powinnam skupić się na czymś innym. Przez trzy miesiące nie dotykałam szachownicy.
Tęskniła pani?
Chyba nie. Jestem bardzo zadaniowa, więc po prostu szykowałam się do matury. Próbowałam się pogodzić z tym, że szachy były po prostu fajną przygodą. Ale po tych trzech miesiącach pojechałam na "ostatni" turniej. Przegrałam i pamiętam, że wracałam strasznie smutna do domu. Nie dlatego, że przegrałam, tylko dlatego, że poczułam, że sama zabieram sobie część życia, którą bardzo kocham. Wybrałam uczelnię, która pozwalała mi na nieobecności spowodowane wyjazdami na turnieje. Później dość szybko udało mi się przełamać blokadę i awansować w rankingu.
Z szachami jest jak z nałogiem – jak się rzuca, to trzeba na sto procent. Ja poczułam znowu ten smak... i pomyślałam, że chcę więcej.
Co tak silnie uzależnia?
Lubię tę grę. Doceniam piękno ruchów, idei... Lubię rywalizację, całą otoczkę turniejów, wyjazdów, spotkań z innymi szachistami. W innym zawodzie nie znajdę tego, co dają mi szachy. Adrenaliny, takich emocji. Ten stres przy partii mnie nakręca, uwielbiam go. Wtedy czuję, że jestem sobą.
A na czym polega piękno, o którym pani mówi?
Dla mnie szachy są piękne wtedy, kiedy partia tworzy jakąś spójną całość, jest nieoczywista. Czasami może to być strategiczna koncepcja, a czasami zupełnie niespodziewane dla przeciwnika, kreatywne zagranie. Kreatywności uczyć się można poprzez rozwiązywanie "studiów" – sytuacji, które raczej nie wydarzą się w trakcie normalnej partii, ale pewne pojedyncze motywy mogą się przewijać. W szachach fascynuje mnie również ogrom możliwości – gram w nie tyle lat, a co chwila spotykają mnie nowe sytuacje.
Podobno szachy oddają charakter człowieka.
Mówi się, że jeśli ktoś jest pewny siebie, trochę emocjonalny i chaotyczny, to i w szachach będzie dążył do tego samego, a jeśli spokojny, to będzie wolał grę pozycyjną.
A jak pani gra?
Ja lubię atakować, lubię pozycje z inicjatywą. Myślę, że nieźle mi to wychodzi. Trochę nudzę się w końcówkach, tam mało się dzieje. Rzeczywiście to trochę oddaje moją osobowość.
Co jest dla pani największą trudnością w szachach?
Aspekt psychologiczny. Zresztą jest on problemem dla wielu szachistów. Kiedy popełni się błąd, trudno się otrząsnąć. Dlatego błędy szachowe chodzą parami. Szczególnie jeśli człowiek widzi, że miał pewną wygraną, a przez pomyłkę musi nagle walczyć o remis. Takie partie bolą, muszę przyznać. Zdarza się, że budzę się w nocy i mam jakąś pozycję przed oczami.
Karpow mówił, że do każdej pozycji na szachownicy trzeba podchodzić jak do nowej gry i nie rozpamiętywać błędów. Ale tak to wygląda w świecie idealnym. Od myśli, że bezpowrotnie straciliśmy okazję, trudno się uwolnić.
Bardzo życiowe!
Nieprzypadkowo mówi się, że szachy to jest mały model życia.
A czy z szachów można wyżyć?
Można. Moja największa nagroda to 18 tys. euro, właśnie za Grand Prix. Uważam, że to są bardzo duże pieniądze. Co prawda z tego trzeba pokryć koszty wyjazdu Antosia i mojej mamy, która się nim zajmuje, kiedy gram – mój wyjazd był sfinansowany przez Polski Związek Szachowy – ale po wszystkich wydatkach wciąż zostaje dużo pieniędzy. Inna sprawa, że moja druga największa nagroda jest znacznie mniejsza. Te 18 tys. to nie jest norma.
Pani mężem jest Radosław Wojtaszek – drugi szachista w Polsce i czterdziesty czwarty na świecie. Jak wyglądają nagrody w męskich szachach?
Pieniądze są tam dużo większe. W Niemczech popularne są ligowe rozgrywki szachowe, tzw. Bundesliga. Oboje graliśmy w niemieckich klubach, ale ja musiałam wyjechać trzy razy, żeby zarobić tyle, ile mąż zarabia podczas jednego wyjazdu. Oboje wygraliśmy w 2019 ten sam turniej, tylko on w kategorii open, a ja w kategorii kobiet. On wygrał około 35 tys. funtów, ja koło 8 tys.
W Polsce za to nagrody w turnieju o tytuł mistrza Polski są wyrównane, ale to raczej wyjątek.
Kobiety, które przyjeżdżają na zawody z dziećmi, to już standard?
Na pewno takie sytuacje się zdarzają. Na przykład Monika Soćko, pierwsza Polka, która zdobyła tytuł arcymistrza, ma trójkę dzieci i jeździła z nimi na zawody od maleńkości.
Teraz została wprowadzona inicjatywa ChesMom, która gwarantuje opłacenie kosztów wyjazdu dla osoby, która będzie zajmować się dzieckiem podczas partii matki. To świetny pomysł i mam nadzieję, że program się rozszerzy, bo na razie dotyczy tylko dzieci do roku i tylko olimpiady szachowej.
Da się wychowywać dziecko i utrzymywać tę samą intensywność treningów?
Kiedyś uważałam, że jeśli nie trenuję pięciu godzin w ciągu dnia, to dzień jest stracony. Ale kiedyś też uważałam, że szachy są najważniejsze na świecie i że to, jaką jestem szachistką, określa, jakim jestem człowiekiem. Już tak nie myślę.
Z Radkiem ustaliliśmy, że jego kariera jest trochę ważniejsza, chociaż mąż bardzo mi pomaga. To nasza wspólna decyzja. Dla mnie to spełnienie marzeń, że mogę być mamą i grać w szachy. Tak samo uważam za przywilej, że mogę z Antosiem jeździć na zawody. Nie wyobrażam sobie zostawić go w tym momencie samego.
Więc teraz, jeśli uda mi się uzbierać dwie i pół godziny treningu w ciągu dnia, to jestem z siebie zadowolona. Widać jednak, że krótszy trening nie wpływa na jakość mojej gry. Powiedziałabym nawet, że łatwiej mi się skoncentrować.
Jak to?
Od kiedy gram z Antosiem, czuję, że jestem bardziej skoncentrowana. Wiem, że jestem niewyspana i utrata skupienia może sprawić, że odlecę i popełnię nieodwracalny błąd. Wcześniej czasem pozwalałam sobie na chwilę uciec myślami.
W ogóle – to moje zupełnie prywatne zdanie – mam wrażenie, że mężczyźni znacznie częściej bezgranicznie skupiają się szachach. Kobiety widzą często więcej niż samą szachownicę.
Teraz jadą państwo na olimpiadę szachową całą rodziną. Jest organizowana co dwa lata, w tym roku w Budapeszcie. Zaczyna się 10 września.
To prawda. Ja gram w reprezentacji Polski kobiet, Radek w reprezentacji mężczyzn. Jedzie z nami Antoś i moja mama.
Wiem, że w wywiadach na to pytanie odpowiada pani przecząco, ale czy naprawdę w takich zawodach nie ma rywalizacji między panią i mężem o to, kto rozegra lepszą partię?
Kiedy gramy w szachy przeciwko sobie, to rywalizacja jest naprawdę ostra, padają słowa, których nie będę powtarzać, latają figury… Na jednej szachownicy jest ślad od króla, którym rzuciłam, bo się wściekłam. Pamiętam tę rozgrywkę. Ale to się nie przekłada na życie. Kiedy grałam w Tbilisi, to bardzo liczyłam, że mąż nie będzie mojej partii oglądać, bo w tym samym czasie brał udział w turnieju w Polsce. Jego partia zaczynała się w trakcie mojej. Patrzenie na cudzą rozgrywkę męczy, bo też się liczy i przewiduje różne warianty. Nie chciałam, żeby to mu zabrało energię. Później powiedział, że nawet jak szedł na salę, to jeszcze sprawdzał w telefonie, jakie ruchy robię. Ja z kolei, jak tylko skończyłam grać, pytałam, jak tam Radek. Jesteśmy jedną drużyną.
Alina Kaszlińska. Najlepsza polska szachistka i reprezentantka Polski na olimpiadzie szachowej. Urodzona w Moskwie, od 2015 roku mieszka w Polsce, od 2022 gra jako reprezentantka Polski.
Ссылка на источник статьи: https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,31284899,alina-kaszlinska-naj...